Bieliki z mojego podwórka

► Tytuł tego tekstu to zlepek sprzeczności bo z jednej strony Bielik, największy żyjący w Polsce ptak drapieżny oraz podwórko, miejsce kojarzone zwykle z placem przy siedzibach ludzkich czyli tam, gdzie dziko żyjące zwierzęta raczej nie przebywają, przynajmniej nie z własnej woli. Zapytacie więc skąd taka a nie inna nazwa tej foto-opowieści, tak bardzo kłócąca się za naturalną rzeczywistością ? Otóż dlatego, że miejscem którego dotyczy jest łąka, na której znajduje się mój drugi dom-kryjówka, z której mam możliwość oglądania i zarazem podziwiania tych pięknych ptaków z odległości, na jaką nie sposób jest się zbliżyć nie będąc w ukryciu.

fot. Jacek Drozda

Rurzyca, niewielka miejscowość, do niedawna jeszcze wieś w województwie Zachodniopomorskim. To tutaj na co dzień realizuję swoją największą pasję czyli bezkrwawe łowy. Innymi słowy przemierzam i odkrywam każdego dnia na nowo z aparatem w dłoni tereny otaczające tę małą mieścinę, czyli przylegające doń łąki i lasy. Wspomniana przeze mnie kryjówka, zwana też czatownią lub budą leży na jednej z okolicznych łąk a teren przed nią to podwórko, na którym mam okazję obserwować i fotografować zwierzęta zamieszkujące okolicę. Nazwałem ją moim drugim domem, bo ilość czasu jaki w niej spędzam porównywalny jest z tym, który spędzam w domu rodzinnym, oddalonym o jakieś 1,5 km. Niby blisko ale jednak na tyle daleko od zabudowań ludzkich, aby dzikie zwierzęta czuły się bezpiecznie i mogły zaszczycać mnie swoją obecnością, zachowując się przy tym w naturalny dla siebie sposób.

Jacek Drozda

Jest grudzień, godzina 6 rano – o tej porze najczęściej zaczynają się moje spotkania z dziką naturą w czasie zimy. Wcześniej nie ma sensu, ponieważ jest i tak ciemno więc wszystko co lata, może za wyjątkiem sów, śpi jeszcze gdzieś w gąszczu gałęzi drzew lub krzewów. W miarę szybko rozlokowuję się w kryjówce i zaczynam powoli odliczać czas do nastania świtu. Często kończy się to tym, czym liczenie baranów przed zaśnięciem, akurat w tym przypadku drzemką. Nie trwa to jednak zbyt długo, głównie z dwóch powodów – panującego wewnątrz czatowni chłodu oraz pierwszych oznak przybyłych na spektakl aktorów. Najczęściej są nimi sroki bądź nieodłączni towarzysze bielików – kruki. Tym razem to te drugie obwieszczają, że przedstawienie za chwilę się zacznie.

fot. Jacek Drozda

Wprawdzie nie są jeszcze na scenie ale przelatując nad nią bądź lądując na okolicznych drzewach pokrakują nieśmiało informując swoich pobratymców, gdzie dziś będą się stołować.
Stołować – bo warunkiem koniecznym takiej zasiadki jest przygotowanie odpowiedniego poczęstunku dla ew. gości, którzy mają zjawić się przed obiektywem. Do wschodu słońca została jeszcze godzina, na łące ciemność ustępuje już miejsca szarej kurtynie świtu. Pierwsi goście, których zarysy dostrzegam to wspomniane wcześniej sroki. O tej porze jeszcze bardzo ciche, bezszelestnie lądują, by po chwili gwałtownie odfrunąć wydając jedyne słyszalne o tej porze dźwięki. W międzyczasie, jak przysłowiowe grzyby po deszczu, pojawiają się ciemniejsze i nieco większe sylwetki kruków. Taka kolejność jest normą w ok. 90% zasiadek. Czasem jako pierwszy pojawia się nocujący nieopodal myszołów, rzadziej jest to wrona lub sójka. Godzinę później na podwórku jest już tłoczno, informacja o żerowisku rozchodzi się wśród ptaków drogą pantoflową.

fot. Jacek Drozda

W taki sposób też dowiadują się o niej bohaterowie naszej opowieści – bieliki. Jednak w ich przypadku, od momentu przybycia nad łąkę do wylądowania, czas oczekiwania jest o wiele dłuższy niż u innych skrzydlatych. Dlaczego ? Powodów jest pewnie kilka, nie wszystkie są mi znane, niektóre w ogóle pozostają tajemnicą dla nas ludzi.

Bielik to bez wątpienia ptak bardzo płochliwy, mówi chociażby o tym dystans ucieczki (odległość, na jaką zwierzę pozwala zbliżyć się swoim naturalnym wrogom w tym i człowiekowi. Tak naprawdę, to my stanowimy, pośrednio i bezpośrednio dla nich największe zagrożenie), który wynosi od 200 do 400 metrów. W parze z płochliwością idzie oczywiście ostrożność. Zanim nasz król przestworzy zbliży się do pożywienia (w tym przypadku padliny), obserwuje ją z bezpiecznego miejsca przez pewien czas – zwykle dość długi, wynoszący czasem kilka godzin. Uwarunkowany jest on częściowo wcześniejszymi odwiedzinami w tym samym miejscu i tym, za jak bezpiecznym to miejsce uznał. Celowo napisałem „częściowo” ponieważ zachowań tych pięknych ptaków nie można ubrać w żadne ramy, najczęściej są po prostu nieprzewidywalne ,bądź ich reakcje zależą od bardzo wielu czynników, o których nie mamy pojęcia, bądź których np. ze względu na porę roku, możemy się tylko domyślać. Dlatego w przypadku bielika o wiele łatwiejszym jest stawianie hipotez, niż posługiwanie się pewnikami. Obserwuję te ptaki na moim terenie od kilku lat, zwykle pojedyncze sztuki, czasem szybujące parami po niebie, niekiedy w towarzystwie kruka. I właśnie ten dodatkowy „czarny” czynnik pozwolił mi założyć, że być może uda mi się przyjrzeć tym skrzydlatym olbrzymom nieco dokładniej. Oczywiście najlepszą ku temu porą będzie okres od późnej jesieni do wczesnej wiosny kiedy to padlina uzupełnia iedobór naturalnego pożywienia czyli ptactwa wodnego, ryb lub mniejszych ssaków. A co mają z tym wspólnego kruki ? A to, że pełnią one w przyrodzie funkcję latających służb sanitarnych i zwykle jako pierwsze odnajdują martwe, z różnych powodów, zwierzęta, którymi również się żywią – nie tylko w czasie zimy.

fot. Jacek Drozda

Kruki liczebnością zdecydowanie przewyższają bieliki, poza tym są niemożliwie spostrzegawcze no i co najistotniejsze – łączy je mocna więź z królem przestworzy bielikiem. Są swoistym drogowskazem dla tego drapieżnika i jednocześnie gwarantem bezpiecznej „stołówki”, bo inną z cech wyróżniającą kruki jest niesamowita ostrożność. Jeśli one ucztują przy zdobyczy oznacza to, że w okolicy jest bezpiecznie oraz że kilka par kruczych oczu obserwuje bacznie teren w promieniu przynajmniej kilkuset metrów. Mimo to bieliki i tak zanim przystąpią do posiłku, przyglądają się bacznie jakiś czas ucztującym. Spowodowane jest to na pewno dodatkową porcją ostrożności oraz … no właśnie, o tym za chwilę.

 

Jacek Drozda

Powróćmy teraz na moje podwórko czyli plac przez kryjówką, gdzie rozgrywa się całe przedstawienie. Jest godzina po wschodzie słońca, ucztuje już dość duża grupa ptaków, zaczynają się powoli krucze przepychanki – wspaniałe widowiska trwające kilka sekund. Myszołowy co rusz zmieniają wartę przy padlinie przylatując z piskiem, odlatując w ciszy.
Wszędobylskie sroki podskubują to, co wypada z dziobów większych biesiadników, gdzieniegdzie pojawi się wrona lub kawka. I tak mija minuta za minutą. W pewnym momencie słychać z oddali inny, niż te wydawane przy posiłku, głos kruka. Dobiega on gdzieś z daleka, monotonne i jednostajne kraaaa kraaaa. Dla nas ludzi to jeden, z bardzo bogatej gamy odgłosów, dźwięk wydawany przez tego ptaka ale one same słysząc go zamierają na ułamek sekundy, spoglądając w kierunku z którego dochodzi, by po chwili powrócić do ucztowania. Wiedzą już jednak, że coś się zbliża.

fot. Jacek Drozda

To właśnie jeden z obserwujących teren braci informuje, że lada chwila można spodziewać się alarmu, ale póki co, można jeszcze żerować w spokoju. Mijają kolejne chwile, gwar przed czatownią nie cichnie aż do chwili, gdy rozlega się kolejne wołanie, tym razem nieco łagodniejsze i głębsze ale oznaczające, że należy mieć się już na baczności.

Nadlatuje ten, o którym mowa w przekazie, bielik. Jego sylwetkę trudno pomylić z innym ptakiem, ponieważ wyróżnia się przede wszystkim rozmiarem, Tuż za nim leci jego mniejszy czarny cień, czyli kruk obserwator. To on ostrzegał z daleka, że niebawem do uczty dołączy ktoś nieproszony bądź będzie próbować to zrobić bo, uprzedzając fakty, nie zawsze mu się to udaje. Pierwsze zrywają się sroki, z wrzaskiem odlatując w przeciwnym, do tego z którego nadlatuje bielik, kierunku.

fot. Jacek Drozda

Myszołowy zrobiły to w ciszy już kilka chwil wcześniej, kruki wzlatują w powietrze jako ostatnie, kracząc przeraźliwie. Nie uciekają, chociaż takie jest właśnie pierwsze wrażenie, zataczają koło i dołączają się do orszaku towarzyszącego drapieżnikowi. Ten nieco zdezorientowany próbuje się od nich opędzać, one zaś podlatują tak blisko, jak to tylko możliwe próbując przepędzić go poza granice swojego żerowiska. Niestety nie udało się – im pozbyć się nieproszonego gościa, jemu wylądować na padlinie. Obydwie strony odniosły połowiczny sukces, kruki mają chwilę spokoju, bielik przyjrzał się dość dokładnie menu stołówki a lądując na okolicznym drzewie oznajmił, że jak najbardziej jest zainteresowany skorzystaniem z darmowego posiłku. Zdecydowana większość „czarnej armii” wraca do ucztowania, kilka sztuk ląduje przy drapieżniku naprzykrzając mu się jak to tylko możliwe – pokrakując groźnie, wzlatując nad jego głowę powodując gwałtowne jego reakcje mające na celu odpędzenie natrętów . Z czasem jednak, gdy zaczepki nie przynoszą efektu, pojedynczo powracają do ucztujących braci, bielik zaś bacznie przygląda się ich poczynaniom.

fot. Jacek Drozda

Od momentu gdy zbliżył się na niebezpieczną odległość, w ich zachowania wkradła się nerwowość, stają się niesamowicie nadpobudliwe, każde zetknięcie z pobratymcem kończy się wrzaskiem i skakaniem sobie do dziobów. Być może to celowe zachowanie, mające swoją agresją wzbudzić z drapieżniku respekt – tego się jednak nigdy nie dowiemy. Mijają kolejne chwile i powtarza się sytuacja z przed kilku chwil. Ptaki wzbijają się w powietrze ale dochodzi też kolejny element – wokalny, przepiękny i donośny „chichot”. To powitalny śpiew bielika czyli nadlatuje drugi osobnik. Ląduje na drzewie obok wcześniej przybyłego króla przestworzy. Tym razem krucze zaczepki nie są już tak nachalne i długotrwałe – dwa olbrzymie dzioby i dwie pary szponów to już nie przelewki.

Nerwowa atmosfera na placu daje się we znaki wszystkim biesiadnikom, sroki co kilka chwil profilaktycznie trenują wariant ucieczki by za moment powrócić do ucztowania. Sytuacja patowa trwa kilkanaście minut. Nagle rozlega się donośne „kraaaaaaaaaa”, w powietrzu robi się czarno od kruków.

Na ziemi ląduje bielik. Ale zaraz ? przecież te dwa, które przyleciały wcześniej nadal obserwują plac z pobliskiej brzozy! Tym, który wpadł bez zapowiedzi i respektu dla biesiadników jest kilkumiesięczny młodzik. Zamaszystym krokiem przechadza się po placu lustrując czym zastawiony jest stół. Kruki oczywiście wylądowały w chwilę po nim i nie odstępują go nawet na krok. Nie są już tak nerwowe jak wtedy, gdy niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu. Wręcz przeciwnie – są bardzo spokojne i skoncentrowane na jednym, jak przegonić olbrzyma od stołu. Ten jednak nie ma zamiaru ucztować, przynajmniej nie od razu – wypatruje sobie kawał gnata, obejmuje go szponem i …wznosi do góry głowę zaczynając śpiewać. Śmiesznie, bo jeszcze nie tak pięknie jak dorosłe osobniki ale charczącym głosem informuje, że na ziemi jest całkiem bezpiecznie i co najważniejsze, obficie jeśli chodzi o pożywienie.

fot. Jacek Drozda

Chwilę później na placu są już trzy osobniki, dwa dorosłe, pięknie upierzone oraz ów młodzik, ciemnobrązowy od ogona aż po kraniec dzioba. Biesiadują od kilkunastu do kilkudziesięciu minut, oddalając się czasem na kilka chwil by zaraz powrócić.

Opisana sytuacja jest jedną z bardzo wielu, które miałem przyjemność obserwować podczas dwóch minionych sezonów zimowych. Nie zawsze jest tak samo. Praktycznie zawsze jest inaczej, powtarzalność wśród zachowań tych drapieżników jest znikoma, przynajmniej w tak krótkim okresie czasu w jakim ja miałem możliwość ich obserwowania.

fot. Jacek Drozda

Bywały dni, że kruki nie pozwalały bielikom na wylądowanie a nawet swobodny przelot nad żerowiskiem – głównie za sprawą ilości w jakiej stawiały się na miejscu, gdzie znalazły pożywienie. Innym razem bywało tak, że drapieżniki wykazywały o wiele większe zainteresowanie współpartnerem niż wyłożoną przynętą – owszem, porywały ją w locie by w przepięknych powietrznych akrobacjach przekazywać ją sobie wzajemnie.

fot. Jacek Drozda

Miało to jednak miejsce na początku roku, w okresie toków, których jednym z przejawów są te podniebne tańce. W sezonie zimowym odwiedza mnie od kilku do kilkunastu różnych osobników. Odróżnić je jest dość łatwo a z pomocą przychodzą przede wszystkim różnice w barwie upierzenia mówiące o wieku ptaka oraz obrączki na skokach niektórych ptaków, informujące skąd pochodzą oraz w kiedy zostały zaobrączkowane.

fot. Jacek Drozda

Regularnie pojawia się jednak zawsze ta wspomniana przeze mnie trójka, dwa starsze oraz jeden młody – być może to ptaki z oddalonego o kilka kilometrów stąd gniazda, jednego w okolicy. Dwa lata temu swoją obecnością zaszczycił mnie trzynastoletni osobnik z Niemiec, w ubiegłym roku zjawił się jeden z wybrzeża Szwecji a na początku tego roku przyleciał kilkumiesięczny ptak zaobrączkowany na Łotwie.

fot. Jacek Drozda

Nie zmienia to faktu, że za każdym razem gdy zjawia się bielik wywołuje we mnie dreszczyk emocji, poziom adrenaliny szybko wzrasta, temperatura ciała, mimo panującego chłodu, rośnie i jedynym problemem staje się pogodzenie obserwacji z fotografowaniem – a wierzcie mi, nie jest to łatwe.

 

fot. Jacek Drozda

Dochodzi godzina 16, powoli robi się szaro, promienie słońca już dawno schowały się za horyzontem, ostatnie kruki opuściły podwórko, z oddali słychać tylko ich krakanie – odlatują do swojej noclegowni, małego terenu leśnego położonego wśród łąk, oddalonej od tego miejsca o ok. 3km.

fot. Jacek Drozda

Bieliki po skończonej uczcie w eskorcie kilku kruków oddaliły się w znanym tylko sobie kierunku. Na końcu odchodzę ja, spoglądam tylko za siebie czy aby niczego nie zapomniałem ale przecież wrócę tu pewnie jutro, wiedziony tęsknotą, która rodzi się już z chwilą, gdy powoli opuszczam to miejsce. Dziękuję w myślach ptakom za wspaniałe widowisko, którego byłem dziś świadkiem i zapraszam je na kolejne, które mógłbym oglądać bez końca.

fot. Jacek Drozda

Autor: Jacek Drozda

Zapraszamy do oglądania innych zdjęć BIELIKA

 

 

 

 

 

Musisz być zalogowany aby dodać komentarz.