► Kiedy zdawało się, że ptaszyna już wyzdrowiała i od tygodnia jej stan po dłuższym leczeniu wydawał się bardzo dobry, nagle ptak się napuszył i zaczął coraz częściej przysypiać na żerdce. Oddzielona od reszty stada, samotna, skryła swój perłowy dziób w warstwie żółtych piór i zdawała się nie interesować tym, co dzieje się wokoło. Od czasu do czasu kiedy coś poruszyło klatką prostowała się, otwierała swoje wilgotne oczy i patrzała przez chwile, po czym spokojnie mrużyła oczy i znowu chowała głowę w piórka. Mijały godziny, wszystkie starania zdawały się na nic. Leki, które dostawała w wodzie nie za bardzo zdały się pomagać. Coraz mniej jadła, coraz mniej piła, podziobała trochę ziaren, ale to wszystko szło jej opornie. Ziarno jakby „rosło” w dziobie i z niego wypadało, chyba nie miała już siły tego łuskać. W nocy spała przytulona do gałązki, jednym skrzydełkiem oparta o nią, wyglądało to tak jakby chciała się skrzydłem przytrzymać gałązki, by czasami nie spaść.
Kiedy nastał ranek ptaszyna nagle się ożywiła, zaczęła jeść, pić i znowu przybrała swoją senną pozycje na gałązce. Zamknęła oczy, skuliła głowę w piórka i znowu spała, tylko jej ciężki oddech poruszał rytmicznie całym ciałem. Po kilku godzinach nagle straciła równowagę i spadła na dno klatki. Tam swoimi słabymi skrzydełkami próbowała się dostać na górę swojej ulubionej gałązki. Nie chciała się z nią rozstawać, chciała na niej siedzieć do końca, trzymając się jej swoimi małymi łapkami - to jej podpora dla zmęczonego ciałka. Krótkimi skokami, pomagając sobie małymi skrzydełkami, chwytając się krat klatki pięła się coraz wyżej. Zmęczona raz po raz spadała znowu na dno i na nowo zaczynała swoją podróż na górę, jej celem była ta gałązka, na którą jeszcze dwa dni temu bez trudy podfruwała. To jej ulubione miejsce.
Zmagając się, mimo, że sił już brakowało wreszcie dotarła straszliwie wymęczona na swoją gałązkę, nad którą świecące światło wytwarzało ciepło, ono ogrzewało to małe zmęczone drżące ciałko. Przytuliła się do niej, otarła dziób i oczka i zasnęła strudzona i wymęczona tym zmaganiem. Wieczorem jej stan nie ulegał poprawie, jej wychudzone ciałko kurczyło się powoli, jakby wysychało od środka, mostek wyraźnie wystawał i mimo zakrywających piór był bardzo widoczny. Jej rozumne oczęta patrzały co się dzieje i zdaje się nawet rozumiała swoją bezsilność i straszliwą niemoc. Piórka zrobiły się matowe, w dotyku przypominały szeleszczącą folie.
Znowu przespała noc i rano stanęła prosto na łapki i spokojnie zjadła i przeskoczyła na żerdkę, przytuliła się do gałązki, teraz szczególnie widać było jak ptak całe swoje ciało opierała na niej. Łapki zmieniły swoją różowawą barwę i stały się brązowe z wyraźnie widocznymi naczyniami krwionośnymi, pazurki jakby nagle się postarzały. Znowu ptaszyna dożyła wieczora, choć ta noc nadchodząca zdawała się się być już ostatnią w jej życiu. Jednak bardzo chciała żyć, podziobać swoje ulubione ziarenka, poskakać na żerdce, pofruwać, zaśpiewać ze swoimi towarzyszami, założyć gniazdo…tyle jeszcze było przed nią , tyle chęci w tej małej rozumniej główce.
Nagle jakby się ożywiła postanowiła się nie poddać, chciała walczyć o swoje istnienie, zaczęła skakać po żerdkach jeść, wydłubywać ziarno z wiszących kłosów, jakby przebudziła się po kilkudniowej nieobecność. Napiwszy się i najadłszy zwiedziła swoje ulubione miejsca wydobywając z siebie tyle sił ile tylko mogła, i nagle straciła równowagę i spadła na ziemię. Tam zaczęła trzepotać skrzydłami przewracając się na placach z rozłożonymi skrzydłami próbowała stanąć na łapki.
Wzięta w dłonie uspokoiła się, głośno oddychając spojrzała co się dzieje, i już spokojna wróciła na swoje miejsce już na dnie klatki, zaczęła głośno rytmicznie świergolić i bez ustanku, wydawała niespotykane dla niej odgłosy jakby chciała wyćwierkiwać to, czego nie zdążyła do tej pory. Zaczęła znowu skakać po dnie, chowała się pod gałązki, to szukała czegoś w karmidełku i ciągle świergoliła, stukała dziobem w dno, trzepotała skrzydłami. Jej serduszko biło niespokojnie i mocno i nagle zmilkła przewróciła się na bok, otworzyła szeroko oczka i wydała swój ostatni dźwięk, jakby chciała się pożegnać po raz ostatni lub komuś przekazać ostatnią wiadomość. Nagle zamknęła dziób, łapki się wyprostowały, główka opadła w bezładzie na bok. Serduszko się zatrzymało, jakby już chciało odpocząć po tak strasznym wysiłku. To był ostatni oddech.
Nikt już nie usłyszał nawet cichego szelestu matowych piórek. Wszystko wkoło zamilkło, nawet ptaki obok ucichły i przestały na moment śpiewać jakby wsłuchiwały się w tą ciszę, lub nagle zabrakło im instrumentu przy którym mogłyby zaśpiewać. Wreszcie odpoczęła, i nic już ja nie będzie boleć i nikt już jej więcej nie usłyszy….. zostało tylko wspomnienie i piękne zdjęcia w albumie.
Autor: A. Janik