► Zapala się światło. Najpierw jedno oko, potem drugie oko i po nocy powolne przebudzenie. Głód ściska wola, w których po wieczornej kolacji nic nie pozostało.
Zaczyna się poranek i poranne amadyńcowe przepychanko.
Kłótnie przy baseniku rozplotkowanych samic i przepychanki samców przy poidłach. Żółtasek zaczyna tokować na żerdce do swojej żółtej ulubienicy, z czego szydzi banda składająca się z czterech dobrze zbudowanych samców, którymi przewodzi Niebieski.
Otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi Ona – tak nazywana przez całe stado.
Z zaspanymi jeszcze oczami i nieuczesana wkłada powoli deserówki i przypatrując się ptakom szepta coś pod nosem.
Schyla się i zagląda na dno woliery. Całe towarzystwo nagle zamilkło i patrzy, co się będzie działo. Jednak tym razem nic, zamykają się drzwi i stado wraca do rozpoczętych dyskusji, przepychanek, tokowań i porannego jedzenia.
Tola zjadłszy swoją porcje sfruwa na dół, by się oddalić od rozwrzeszczanej grupy.
- Dla mnie najgorsze są te poranki!!! Jestem już tym strasznie zmęczona i potrzebuje więcej spokoju, a ta młodzież rozwrzeszczana zbytnio mnie męczy tym wszystkim.
Uważana w stadzie za dziwaczkę, jak zwykle prawi morały, ale odzywa się stosunkowo rzadko. I tak jej poglądów nikt już nie słucha. Tylko Ona jest nią zafascynowana, a ta ze wzajemnością szczypie ją po palcach przez kratkę, kwili do niej a Ona coś szepta w swoim języku, którego zresztą nikt w stadzie nie rozumie, ale znają już dobrze te minki i gesty.
Niebieski zaczyna wszystkich ustawiać po żerdkach, tamten za blisko niego siedzi a inny za daleko.
- Czy zawsze musi być tak jak on chce? – komentuje Felicjan.
Felicjan zagorzały jego przeciwnik uważający siebie za czystą rasę i szczycący się swoim pochodzeniem zaznaczając, że u niego płynie czysta amadyńcowa krew, planuje wprowadzić inne rządy i cichaczem dyskutuje z innymi jak pozbawić Niebieskiego władczych możliwości.
- W końcu jako ostatni z całego towarzystwa trafił do nas, nie licząc urodzonych potomków.
Ciągle dochodzi między nimi do kłótni a czasami nawet do dzioboczynów.
Łysa Berta kuruje swoją łysinkę i czeka na następny etap pierzenia, ale oczywiście wśród samic uważa się za najpiękniejszą pomimo swoich braków. Dorosła dorodna samica nawet nie zauważa tych przekrzywionych w krytyce dziobów, skierowanych w jej stronę.
Młodsze samice, które wpatrując się w jej łysinkę nadają cicho po kątach:
- Ciekawe, który ją zechce, bo się tak stroi, jakby, co najmniej na lęgi chciała iść.
Usłyszała to chyba, albo jej któraś powtórzyła, bo głośno z dumą siedząc przy poidle zaczęła sama do siebie:
- A jednak chyba się pomyliły, bo Niebieski dzisiaj do mnie tokował – z drwiąco przekrzywionym dziobem szydziła przy karmidle sama do siebie, nie przejmując się, że wszyscy to słyszą.
Banda samców siedzi w kącie i po cichu znowu rozpatruje najbliższą ucieczkę z klatki. Chcą zamieszkać w wazonie ze słonecznikami, ale na razie rozpatrują jak zorganizować pożywienie na te trudne czasy. Felicjan skrytykował głośno ten bezsensowny głupi pomysł, który udało mu się usłyszeć.
- Głupi i prostacki pomysł!!!
- Jeszcze jedno… – zaczął, ale mu przerwano.
- Tak? – odezwał się jeden z samców.
- Tak. Nie jest to takie trudne, aby się domyśleć, że długo w tych słonecznikach nie pożyjecie, zaraz Was dopadnie i wywęszy ten kudłaty potwór, który ciągle się oblizuje jak tylko na was popatrzy…Pewno i ta kudłata glizda chętnie mu pomoże pobawić się Waszymi piórkami.
- No słuchamy dalej, nie przerywaj swoich wywodów – z zainteresowaniem zachęcił go Niebieski do dalszych opinii.
- Jesteś zbyt dumny, aby mi przyznać rację.
- Masz rację – przyznał Niebieski, lekko zresztą zdziwiony, że stać go było to przy wszystkich przyznać.
- Nie będę udawał, że o tym wcale nie pomyślałem.
I wszyscy zamilkli, cisza niczym makiem zasiał, nikt się nie sprzeczał, nikt nie czyścił piórek, nikt nie pił ani nie jadł.
Nagle ciszę przerwała smutna pieśń śpiewana od kilku dni przez Złotogłowego, po stracie swojej towarzyszki, która nagle rozchorowała się. Zabrano ją ze stada i więcej jej nie zobaczył. Raz tylko jedyny jak fruwał po pokoju zauważył ją w jednej klatce jak spała skulona. Zawisnął na klatce, zaśpiewał dla niej, ale ta jakby go nie słyszała, popatrzała jedynie na niego przez chwilę. Patrzała jednak jakby nie na niego, a gdzieś w oddalony zakątek, którego on dostrzec nie potrafił.
Raz jedyny jeszcze w środku nocy, podczas snu, gdy w pokoju zapaliło się nagle światło, on otworzył jedno oko i popatrzył co się dzieje. Ona siedziała do późna przy tamtej klatce i coś cicho kwiliło… Ona zdawała się być przygnębiona i bardzo zmartwiona.
Więcej jej nie zobaczył ani nie usłyszał. . Wszystkim wdawało się, że są dla siebie przeznaczeni. Dlatego nie może pogodzić się z tą stratą, od tego czasu przez kilka dni żegna się ze swoją partnerką, wyśpiewując jej tą swoją smutną pień:
„Z mojej tęsknoty śpiewam pieśń do ciebie, może usłyszysz ją tam gdzie jesteś miła w niebie….. Pewno czyścisz tam swoje złote piórka.. Czekaj na mnie ma złota ptaszyno…”
Pyskata Tosia jednak tym razem nie wytrzymała:
-Ile dni jeszcze mamy tego słuchać!. Serce się kraje, ale otrząśnij się, nic już nie wróci a trzeba żyć dalej!! Zobacz nam też jej brakuje, staramy się zapamiętać ją taka jaka była. Inaczej nic już by nie miało sensu, całe nasze życie tutaj, a jednak żyjemy wszyscy dla siebie, dla Ciebie również. Po nas też kiedyś zostanie tylko pamięć, więc starajmy się pielęgnować w nas to co piękne i pamiętajmy tych co odeszli śpiewając o nich radosne pieśni. Choć tu do nas zaraz pewno otworzą wolierę i polecimy na loty.
I nagle zaczęły się znowu hałasy, każdy się chciał wtrącić i dodać swoje 5 groszy, ale nie zdążyli, bo usłyszeli trzask okien i drzwi to znak, że wszystko zostało pozamykane, w pokoju nie ma kota i za moment otworzy się woliera.
I tym razem się nie pomylili, ktoś wrzasnął
- Otwarte, zaczynamy!!!
- Słuchajcie Ona siedzi, zobaczcie, może się zabawimy trochu z nią.
- W jaki sposób?
- Fruńcie!, kto najbliżej niej przefrunie.
- Świetnie! Będzie ekstra zabawa! – odkrzyknęli chórem.
I zaczęły się piruety, co śmielsi szybowali dość blisko, ale żaden się nie odważył zaszybować nisko koło ręki, każdy nad głową. Niebieski jednak nie wytrzymał i ogłosił zakłady.
- Który się odważy ma dostęp jako pierwszy do miski z kiełkami, a reszta będzie czekać, aż się naje do woli.
Wszyscy się zgodzili, samice dopingowały siedząc na gałązkach wierzby mandżurskiej umieszczonych w wazonie, a samce próbowały swojej odwagi ustalając po jednej rundce jak najbliżej ręki.
Każdy był blisko, ale tym razem tą konkurencję wygrał Niebieski, chyba już honor nie pozwoliłby mu postąpić inaczej, więc przezwyciężył strach, chociaż serce mu biło szalenie i przefrunął uderzając skrzydełkami o rękę, na co nikt się nie odważył.
Gromkie wiwaty gromady samic sprawiły, że wypiął swoją fioletową pierś i był bardzo dumny do końca tego wesołego dnia.
Ona coś powiedziała głośno, czego nikt nie potrafił przetłumaczyć na ptasi język, wstała, machnęła ręką do samic siedzących na wierzbie i te szybko wróciły do woliery, bo tu czuły się najbezpieczniej zwłaszcza jak Ona chodzi miedzy nimi. Zamknęły się wszystkie drzwiczki i wszystko wróciło do starych porządków.
Długo jeszcze słychać było o wrażeniach i o tym, co przeżywali podczas tej zabawy.
Już planowali sobie atrakcje na następny dzień, tym razem, komu uda się pierwszemu dostać do otwartej pustej klatki, która stoi w pokoju.
Samice natomiast miały inny temat, młode pytały się o inkubacje, a starsze udzielały stosownych rad.
- Musisz 14 dni siedzieć na jajkach moja droga, a jak będziesz na długo z nich schodziła, to nic z nich nie będzie – wyjaśniała jedna z najstarszych samic. Na to wtrąciła inna:
- Słyszałam, że mojej ciotce to przytrafił się taki przypadek, że znieść jajka nie mogła przez trzy dni!!
- No zdarza się, dlatego musicie się dobrze odżywiać, dobrze wyfruwać. Jedzcie to, co Ona podaje w deserówkach i nie wybrzydzajcie, a uwierzcie są to prawdziwe rarytasy.
- A ja słyszałam natomiast, że stara Tolka porzuciła swoje dzieci i ich karmić nie chciała. Zawsze uważałam ją za dziwaczkę i wcale mnie to nie zdziwiło za specjalnie – wtrąciła jeszcze inna.
- A słyszałyście, że Tośka z sześciu jaj to dwa wywaliła z gniazda? Nie chciała się przyznać, dlaczego to zrobiła…
I tu już zaczęły się prawdziwe plotki. Snuły, co lepsze teorie, a to, że się z samcem pokłóciła i zaczęła jajkami rzucać, a to, że niby jajka były puste i ona nie chciała na tylu siedzieć, bo jej ciasno było i niewygodnie. Inna się wtrąciła, że to nie były wcale jej jajka, tylko któraś jej weszła do gniazda i złożyła i temu nie chciała cudzych dzieci wychowywać.
I pewno by tak nadawały jeszcze sporo czasu, gdyby na dnie klatki nie usłyszały hałasu, który przykul wszystkich uwagę. To stara Tola darła się na Czerwonego, który próbował na nią wskakiwać, a ta go pogoniła drąc się przy tym niemiłosiernie. Układając rozmierzwione piórka jeszcze coś pod dziobem ględziła na temat nie wychowanej i niekulturalnej młodzieży, co sobie na wszystko pozwala bez pardonu!.
Późnym południem znowu przyszła Ona i czyściła żerdki i wolierę. Ptaki były już zmęczone i spokojne, chyba to był najlepszy moment na takie porządki. Nie przeszkadzali sobie wzajemnie. Ona ostrożnie pocierała szmatką, a stadko skupiło się jak najbliżej siebie na gałązkowym bujaku, umieszczonym pod samym sufitem pomieszczenia. W milczeniu obserwowali wszyscy, co się dzieje tam w niższych partiach ich ptasiego domku. Wszystko zostało sprzątnięte i powymieniane. Zrobiło się cicho, niektóre ptaki już sobie po cichu przysypiały, inne jeszcze piły wodę przez zbliżającym się snem. Tola ze swoich niższych gałęzi przeniosła się na noc – jak to ma w zwyczaju – na wyższe gałązkowe piętro i wszyscy jak z zegarkiem w codziennym rytuale czekali, aż zgaśnie światło. Niektórzy bardziej doświadczeni w stadzie potrafili już przewidzieć ten czas bardzo punktualnie. I nagle zgasło światło, wszystkie ptaki zakręciły główki w kierunku pleców, zamknęły swoje oczka i schowały dzioby pod piórka, na których w słabej poświacie nocnego światełka mienił się jeszcze drobny pyłek po dziennym rozrabianiu.
Ona popatrzała w milczeniu na wszystkie ptaki, policzyła na koniec całą gromadę, bo tak miała w zwyczaju, pewno sprawdzając czy żaden się nie zawieruszył w ciągu dnia. Pogłaskała kota, przytuliła fretkę po czym zamknęła drzwi i wygasiła wszystkie światła. Też poszła spać wtulając się w mięciutką puchową poduszkę.
Autor: A. Janik