► Był pochmurny kwietniowy dzień. Postanowiłem wybrać się na rekonesans w okolice niemodlińskich stawów hodowlanych. Jednak mój spacer nie trwał zbyt długo. Szybko zerwał się chłodny wiatr i zaczął siąpić deszcz. Zrezygnowany ruszyłem w kierunku samochodu. W odległości około 100 metrów od miejsca, w którym stało moje auto, ciągnął się rów melioracyjny. Nagle usłyszałem doskonale mi znany głos zimorodka. Ten krępy turkusowoniebieski ptak przeleciał obok mnie, wzdłuż rowu.
Rozpadało się, więc przyspieszyłem kroku. Gdy zbliżałem się do samochodu, ponownie usłyszałem charakterystyczny ostry gwizd „ziii”. Zobaczyłem go. Siedział na gałęzi. Krok po kroku, pomału szedłem w jego kierunku. Zimorodek nagle zerwał się i znikł w norce w wysokiej skarpie. Nie zważając już na deszcz, podszedłem do skarpy, położyłem się i przykryłem siatka maskującą. Po upływie około 15 minut ptaszek wyfrunął z gniazda. Zadowolony z faktu, iż znalazłem gniazdo zimorodka, wróciłem do domu. Od tamtego czasu odwiedzałem to miejsce systematycznie: 3-4 razy w tygodniu.
W pierwszej fazie zaobserwowałem, że samica i samiec zmieniali się, prawdopodobnie wysiadując jajka. Gdy samica siedziała w norce, samiec przylatywał trzymając w dziobie rybkę i podawał ją samiczce. Dumnie prężył się i popiskując unosił dziób. Następnie dochodziło do kopulacji (takich kopulacji zaobserwowałem 4). W kolejnych tygodniach samiec przynosił swojej pani pożywienie, lecz do kopulacji już nie dochodziło. Przed norką spędziłem 6 tygodni. W ostatnim okresie wychowywania potomstwa znacznie pogorszyła się pogoda. Przez około dwa tygodnie padał intensywny deszcz, więc nie mogłem obserwować gniazda. Kiedy pogoda uległa poprawie, wróciłem w miejsce gniazdowania rodziny zimorodków. Jednak nie zastałem już ani potomstwa, ani rodziców.
Autor: Marek Paluch