► Każdy kto prowadzi Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Ptaków ma do czynienia z ptakami różnych gatunków. Chciałabym tym razem skupić się na niezwykłych ptakach, które 21.07 tego roku trafiły pod moją opiekę, a chodzi tu o cztery dzięcioły zielone.
Pewnego dnia trafiły do mojego Azylu cztery dzięcioły zielone – samiec zaplątany w żyłki wędkarskie i trójka młodych. Cała czwórka tworzyła rodzinę, gdzie prawdopodobnie tylko ojciec opiekował się młodymi gdyż maluchy skupione przy unieruchomionym dorosłym ptaku były od dawna przez nikogo nie karmione. Noga samca bardzo opuchnięta, zaś maluchy bardzo słabe. Po wielkich trudach udało się zdjąć z nogi ptaka żyłki i napoić ptaki. Nie byłoby problemu z żywieniem gdybym miałam dostatecznie dużo pokarmu jaki te ptaki w naturze zjadają. Tyle tylko, że akurat ten gatunek ptaka ma niezwykłe wymagania kulinarne!
Dzięcioły zielone żywią się mrówkami i tzw. mrówczymi jajami, czyli ich poczwarkami oraz owadami. Zjadają również dżdżownice, jagody i owoce. Samych tylko mrówek i ich jaj wychodzi po ½ szklanki na łebka! Bądź tu mądry i nałap tyle! Zakręciło mi się w głowie. Ta kolorowa czwórka puści mnie z torbami. Zawsze mam w zapasie kilkanaście torebek suszonych mrówczych jaj ale to przecież kropla w morzu tego, co one potrzebują. Natychmiast złożyłam zamówienie w niemieckiej firmie Claus, gdzie od lat kupuję pokarm dla miękkojadów, tzn. ptaków żywiących się owadami, jagodami i owocami.
Zaczęliśmy zastanawiać się jak i gdzie mamy to zielone towarzystwo umieścić, tak aby ptaki czuły się bezpiecznie i komfortowo w moim mieszkaniu. Znalazła się nawet budka po dzięciole dużym, który przebywał niedawno pod moją opieką. Niestety budka okazała się zbyt mała dla całej zielonej rodziny. Oni potrzebowali o wiele większej chałupy. Dowiedzieliśmy się, że gdzieś niedaleko Szczecina ścięto stare, spróchniałe drzewo, które może nadawać się na dziuplę dla naszych podopiecznych. Ponad metrowy pień został przysposobiony na dom dla dzięcioła i jego dzieci. Nie chcę tu opisywać dokładnie problemu, jaki był związany z wniesieniem tego urządzenia do domu. Co prawda był lżejszy o to, co z niego zostało wydarte aby uzyskać dość dużą dziuplę, która miała służyć za mieszkanie dla czwórki wystraszonych ptaków.
Taki apartament w ptasim pokoju podobał się nie tylko dzięciołom. Wielkie zainteresowanie wzbudził u pary kowalików, które natychmiast musiały dokonać oględzin tak wspaniałego obiektu i mógł służyć im do niezłej zabawy w chowanego. Obskoczyły więc pień z góry na dół kilka razy aby uznać go za znakomitą dla siebie rozrywkę. Z wielkim zaciekawieniem zaglądały do środka dziupli gdzie mieszkały już dzięcioły.
Podarowaliśmy dzięciołom także drugi pień, który wyglądał jak ser szwajcarski z wieloma otworami służącymi do wkładania w nie mnóstwa tłustych barciaków, drewniaków i mączników. Te robale-smakołyki były podawane dzięciołom w taki właśnie sposób. Kiedy nikogo nie było w pokoju, samiec ostrożnie wychodził z dziupli, aby zebrać pokarm dla wiecznie głodnych dzieci. Aby zobaczyć jak to się wszystko odbywa postanowiłam zaczaić się w ogromnej szafie, która znajduje się w ptasim pokoju. Wielka szkoda, że nie miałam kamery i nie mogłam uwiecznić tago co zobaczyłam.
Pan tata kiedy uznał, że nic mu nie zagraża, ostrożnie z obolałą nogą wypełzał z dziupli i buszował w ustawionej pod pniem ogromnej kuwecie gdzie w igliwiu i spróchniałym drzewie roiło się od żywych mrówek i ich suszonych jaj. W ten sposób musieliśmy ptaka przyzwyczaić, że nie zawsze będzie miał pod dostatkiem to co natura mu daje, ale musi także przyzwyczaić się do suszonych mrówek. Okazało się, że samiec bardzo szybko zaakceptował to co mu zaproponowaliśmy, pewnie dlatego, że miał do wykarmienia bandę ciągle głodnych i nawołujących młodych. Kamień spadł mi z serca. Pokarm nikł w oczach, czyli zasmakował ptakom. Młode nie piszczały już tak często z głodu. Od czasu do czasu jedynie łapałam tatę aby sprawdzić jak się goi chora noga. Oby rekonwalescencja samca trwała jak najkrócej, myślałam, bo zastraszająco szybko kończy się pokarm. Niezawodna jednak firma uzupełniła mi w porę zapasy i to mnie uspokoiło. Nie wiedziałam, że najgorsze jest jeszcze przede mną.
Po kilku dniach ptaki przebywające wspólnie pod jednym dachem z dzięciołową rodziną zawarły sztamę, bo kowaliki i wścibskie sikory modre i bogatki coraz częściej chodziły z wizytą do zielonych przyjaciół biegając dookoła pnia, zaglądając do środka i powodując ciągłe pojawianie się jakiegoś ciekawego otwartego dzioba któregoś z młodych dzięciołków zamieszkujących dziuplę.
Rodzina dzięciołów tak się znakomicie poczuła pod moją opieką, że nawet kiedy byłam w pokoju uzupełniając pokarm dla innych ptaków nic sobie z tego nie robiła. Coraz częściej młode, które dotąd przebywały jedynie w dziupli, opuszczały ją aby poznać najbliższe otoczenie oraz odwiedzać przyjaciół, którzy dotychczas odwiedzali je w ich dziupli.
Były ciekawe wszystkiego co znajdowało się w ptasim pokoju. Szczególnie zainteresował je kaloryfer. Można było przecież na nim całkiem wygodnie wisieć i walić w coś co dawało bardzo ciekawy dźwięk. Nie przypominało to bynajmniej symfonii Mozarta i wkrótce stało się nie do zniesienia.
Następnie dzięcioły zabrały się do remontowania mebli i drzwi. To już przekroczyło granice mojej cierpliwości i wyrozumiałości dla zielonej bandy. Ciągle musiałam wpadać do pokoju i ratować to, co jeszcze pozostało. Nie sposób było pozostawić ich samych w mieszkaniu bez nadzoru. Kiedyś jednak musiałam wreszcie wyjść aby zrobić zakupy i zostawić ptaszki same. W windzie spotkałam sąsiadkę z wyższego piętra – „a u Was to chyba remont”, powiedziała. „Zazdroszczę pani, ma pani zdolnego męża, którego stawiam zawsze swojemu za przykład, całymi dniami coś remontuje, macie państwo chyba pięknie w domu?” Akurat…., pomyślałam, tam już niewiele pozostało, co można by wyremontować.
Zaczęłam obmyślać jak by tu zielonych wyprowadzić do lasu na dawne ich śmieci. Noga samca już się zagoiła i z wielką zręcznością i zawziętością robił demolkę mojego pokoju, więc dlaczego nie mógłby popracować na swoim? Ustaliliśmy dawne miejsce zamieszkania zielonej czwórki i zaczęliśmy przygotowywać ich eksmisję. Koszyk wiklinowy z przykrywką świetnie nadawał się aby umieścić w nim rodzinę na czas transportu. Trzeba było jedynie znaleźć kogoś, kto wejdzie na dość wysokie drzewo.
Ochotnik alpinista był gotowy, my także. Pogoda dopisała. Nawet mrówki, które zamieszkiwały w pobliżu dzięciołowej willi, zdążyły już odbudować zdemolowany przez zielonych kopiec no i pewnie zwiększyć liczbę jaj, w których tak bardzo gustują dzięcioły zielone. Wszystko co zamierzyliśmy zrobić w związku z przeprowadzką ptaków udało się na medal! Zostawiliśmy na miejscu jedynie osobę, która miała kontrolować zachowanie moich podopiecznych. Okazało się, że rodzina była zachwycona powrotem na swoje stare śmieci. Tak to się skończyła moja przygoda z „brygadą remontową” mojego dotąd miłego pokoiku.
Autor: Zofia Brzozowska
Fundacja Ratujmy Ptaki